Tak dawno mnie tu nie było. Jakby pomiędzy ostatnim postem, a tym który właśnie piszę, zdarzył się cały wszechświat. Schudłam trzy kg, ale wczoraj na wadze było plus dwa. Może to wynik nadchodzącego okresu. Świadczyłyby o tym też duże wahania nastroju. Okresu "normalnego" nie miałam parę miesięcy. Jestem za gruba na niego. Psychicznie czuję się bardzo źle. Mimo tych minus 3 na wadze, i tak ważę prawie najwięcej w życiu. Nie mogę patrzeć na siebie w lustrze. Nie tylko dlatego, że działa na mnie odrażająco mój wygląd zewnętrzny, ale też moja przeszłość, to kim jestem (a kim ja właściwie jestem...?), jaka jestem. Przekłada się to na wszystko. Na moje wybory jedzeniowe, na brak ruchu (boję się, wstydzę się pokazać przed ludźmi, mimo, że nic nie zrobiłam), na prokrastynację do ostatnich sekund. Rozmowa podsumowująca z jednym z wykładowców na temat kompetencji zawodowych uświadomiła mi kilka rzeczy. Nie umiem radzić sobie ze stresem (radzę sobie jedzeniem i serialami - uciekam w ich świat i uznaję je za bardziej prawdziwy bo mój mi się nie podoba i średnio radzę sobie w relacjach międzyludzkich). Nie lubię, nie potrafię i nie chcę pracować w grupie. Jestem albo introwertykiem albo człowiekiem aspołecznym. Któż to wie. Wycofuję się w walce o osiągnięcia i efekty. Jeśli coś osiągnę, nie uważam tego za wynik swojej ciężkiej pracy i inteligencji, tylko jako szczęśliwy zbieg okoliczności, fart, przypadkowe znalezienie się w dobrym miejscu i czasie. Te wbrew pozorom mało znaczące ćwiczenia i wykład na uczelni sporo mi dały. Niby to gdzieś tam podświadomie wiedziałam, ale jakoś nie do końca przyjmowałam to za prawdę o sobie. Jedynie o jedzeniu wiedziałam, że to prawda. Zażeram emocje. Dzięki tej rozmowie uświadomiłam sobie jak bardzo jest to poważne, jak bardzo jestem w dupie i jak bardzo chciałabym, żeby to się zmieniło. I tu pojawia się kolejny kamień. Jestem zmęczona walką z samą sobą, z jedzeniem, z odbiciem, z tłuszczem który mi przeszkadza (jak zrobić cokolwiek niosąc tyle na sobie), złymi nawykami, które nie dość, że nie pomagają mi w niczym to jeszcze potęgują wstyd, z całym światem który jest przeciwko. Jestem zmęczona wszystkimi próbami, które koniec końców kończą się fiaskiem a ja zostaję nadal ze swoim paskudnym odbiciem w lustrze i samą osobą.
Przepraszam za taki negatywny post. Chociaż właściwie nie. Nie przepraszam. To jest właśnie o tym, jak się naprawdę czuję. Mogłaś nie czytać do końca, wyjść po pierwszym zdaniu.
Czy to oznacza, że będąc zmęczona życiem, przestanę podejmować próby? Nie.
Czy to oznacza, że w końcu ustalę taki plan działania i podejmę kolejną próbą, która tym razem się uda? Nie.
Porcelain Butterfly Project
28 cze 2021
Ten, w którym odchodzę od zmysłów
26 kwi 2021
Ten, w którym zachorowałam
No i dopadło mnie choróbsko, zwykła grypa. Dzisiaj już zdecydowanie lepiej się czuję. Za to dzisiejszy poranek powitał mnie okresem i poplamionym prześcieradłem... Cudownie. Z wagowych rzeczy, waga spada, w sumie od początku 3kg. Jem mało, ale w granicach 1000-1200 kcal, po prostu nawet mi się nie chce więcej, nie żebym się specjalnie głodziła. Głównie kleik, rosół bez makaronu, pół bułki ciemnej z pastą wegańską "jajeczną" domowej roboty. Ta pasta jest mega prosta w wykonaniu i tania. I smaczna, nie da się odróżnić od zwykłej. Naturalne tofu, sól kala namak (robi całą robotę, dając jajeczny smak i zapach dlatego nie warto pomijać), musztarda, majonez vege, kurkuma, pieprz.
Mam za sobą dwa napady. Nawet nie wiem czemu się poddałam. Nawet nie wiem jak to skomentować. Na szczęście ruszyłam dalej.
Olciu: jasne, nie będę od razu robić jak ktoś mi każe odstawić to czy tamto. Bułki są kaloryczne, 1 na śniadanie i już bilansu dziennego poszło. Dlatego chętnie spróbuję eksperymentu na tydzień czy dwa bez, ale moje życie opierało się zawsze na kanapkach i zupach od dziecka więc na pewno nie wycofam ich zupełnie.
Ariela: Nie wiem czy niektóre dziewczyny odchudzają się dla innych/byłego/zemsty. Tego serialu nie można wziąć dosłownie, ani na poważnie. Co do samego celu, czyli "dlaczego". Każda motywacja jest dobra, ale najlepsza jest ta, kiedy robimy to dla samych siebie. Ty mówisz, że robienie tego dla innych jest słabe. Jest słabą motywacją, to na pewno, która może szybko wyparować. Natomiast moim zdaniem słabe jest to że społeczeństwo stwarza niektórym piekło na ziemi, że zaczynamy się odchudzać z zemsty. Taka "zemsta"(gdzie w końcu sporo osób zaczyna niszczyć siebie tym odchudzaniem, zamiast zniszczyć prawdziwych winnych) się nie dzieje bez przyczyny. Słabe jest to, że inni sprawiają, że czujemy się gorsi, niewarci, niewystarczający bo np. nie jesteśmy szczupli. Wyśmiewanie, żarty, poniżanie, przemoc fizyczna i psychiczna. Sprawianie aby inny człowiek czuł się jak gówno, a oprawca dzięki temu poczuje się lepiej. To jest dopiero słabe.
20 kwi 2021
Ten, w którym się nie poddaję
Tydzień przerwy od pisania, nawet nie wiem kiedy to zleciało... Co mnie zaskakuje to mój detoks od słodyczy. Rodzice kupili Reeses - i nic. Nie ugryzłam nawet. Wczoraj przyszła paczka z czekoladami z zagranicy. Zero, null, ani kawałeczka. Batony mogłyby nie istnieć. Moje guilty pleasure jeśli chodzi o cukier to są ciasta z kremami, lody, donuty - czyli "miękki cukier", łatwo rozpuszczający się w paszczy. I jestem zdziwiona, że jeszcze się nie poddałam i nawet przez myśl mi nie przejdzie żeby to zrobić.
Waga spada, plus minus 2 kg, spadałaby szybciej, gdybym więcej ćwiczyła w ostatnim tygodniu. Ćwiczyłam trochę na macie w domu, ale coraz bardziej widzę, jak bardzo tego nienawidzę. Nie mogłam wyjść z powodu ciągłych, całodniowych opadów. Jeszcze żeby to była jakaś mała mżawka, ale skąd. Na szczęście lepsza pogoda wczoraj wróciła, więc i ja wrócę do biegania. Chociaż trochę żałuję, że zła pogoda i zimno się nie utrzymuje. Czemu? Nie czuję się gotowa na lato. Zwłaszcza fizycznie. Psychicznie też. Niedługo zakładam znowu aparat na zęby, szykuje się dwa tygodnie płynnej diety. I w sumie się cieszę. Ostatnio jak mi zakładała, pomogło mi to trochę zrzucić niechcący xd Nawet jajecznica była za twarda :P Trochę się boję zakładania i bólu. Chociaż jak mi pierwszy raz zakładała to było okej, ale przy ściaganiu xd horror xd I chyba najbardziej się cieszę, że mimo jeśli będę chciała, nie będę mogła jeść przez jakiś czas nic oprócz płynów. Oglądałyście może Insatiable? Byłam podjarana jak miał wyjść ten serial, w końcu coś o mnie. Gruba laska chudnie i mści się na tych co ją skrzywdzili. Otóż jak zwykle - nie. Serial okazał się zupełnie nie tym, czego oczekiwałam. Anyway, laska schudła leżąc w szpitalu na płynnej diecie ze względu na złamaną szczękę. Wiem, że takie diety o kant d, bo waga może wrócić momentalnie kiedy zacznę jeść "normalniej". A ja mam bardzo mały wybór płynnych rzeczy. Nie mogę mleka zwierzęcego, jogurtów itd. Soki owocowe, świeżo wyciskane lubię, ale mój przełyk nie xD Zostają smoothie, kaszki dla dzieci do zrobienia na wodzie, zupy krem. Mimo wszystko, liczę, że waga nie wróci w całości po wprowadzeniu stałych rzeczy. Żołądek też się kurczy.
Któraś z was powiedziała, że mam pociąg do pszennych rzeczy i powinnam odstawić chleb, czy jakoś tak. Nie wiem jak to zauważyłaś, po 3 dniach bilansu. Btw, nie atakuję cię xd możliwe że masz rację. Tydzień bez kanapek spoko, dam radę. Ale więcej już tak średnio. Raczej nie wytrzymałam nigdy więcej jak tydzień bez bułki/chleba. Ale fakt, spróbuję odstawić chleb/bułki, i zobaczę co się stanie. Im mniej produktów które mogę zjeść, tym lepiej.
12 kwi 2021
Ten, w którym zaczynam działać
Dzięki, że jesteście.
Wiem, że 1000 kcal wydaje się mało. Na początek jednak potrzebuję tych drastycznych zmian. Codziennie rano piję ocet jabłkowy. Na cerę, na trawienie, na odchudzanie. Koszmar, ale da się przeżyć. Od dzisiaj robię sobie detoks cukrowy. Niech mnie ręka strzeże żebym nie wzięła ani jednej kosteczki czekolady, nawet gorzkiej. Cukier wyniszcza nasz mózg. I zauważyłam, że ostatnio nie mogę się obejść bez czegoś cukrowego. Kiedyś, mając straszne kompulsy, przeważnie nosiło mnie na tłuste. A ostatnio po prostu zauważam, że zaczynam szukać a to batonika, a to czekolady, a to jakiegoś jogurtu deserowego jak np. takie jakby zimne budynie z bitą śmietaną. Po prostu cukru. Koniec z tym.
Weekend poszedł tak średnio, ale ogólnie nie jest najgorzej. nie było binge eating. Zła jestem o te słodycze i bigos. Nie musiałam tego jeść. Odrzuciło mnie na szczęście od bigosu przez mięsko tam dodane. Więcej tego nie jem. Sobota: smoothie, 2 bułki pszenne, serek kiri, trochę bigosu domowego, jabłko pieczone. Niedziela: domowa pizza, jabłko pieczone, trochę bigosu domowego, wasa w czekoladzie, 3 mini rurki czekoladowe.
Dzisiejszy dzień zaczęłam całkiem dobrze, choć już mało brakowało a wyłączyłabym budziki zupełnie. Wstałam 30 min niż chciałam. Wyszłam biegać (ponad 8tys. kroków zrobione, do końca dnia będzie powyżej 10 tys). 10k jest liczbą w którą celuję, nie może być mniej niż to. Potem prysznic, makijaż, śniadanie (2 łyżki płatków owsianych 90 kcal, mini "próbka" płatków Fitness 110 kcal - dostałam do zamówienia z Hebe xDD, mleko kokosowe 130 kcal, kiwi 60 kcal). Następnie szybka runda do sklepu po obiad (sałatka z tuńczyka: mix sałat, mix z kapustą czerwoną, papryka czerwona, mała saszetka oliwek, tuńczyk w oleju, mała puszka kukurydzy, przyprawy). Obliczając, jeśli nawet zjem całą michę sałaty to wyjdzie około 800 kcal dzisiaj. Kupiłam paczkę gruszek i jabłka. Ostatnio mam fazę na owoce z piekarnika. Prawdopodobnie upiekę sobie 1-2 gruszki (są dość małe). Siedzę na zajęciach zdalnych i nie mam siły słuchać tej kobiety. Strasznie monotonne są zajęcia. We znaki daje się też osiedlowy remont, huk jest samiuśkiego rana.
Muszę pamiętać żeby dużo pić, bo zauważyłam że mało piję. Jeśli macie ten sam problem, zapraszam do dołączenia do mnie, i napicia się właśnie wody.
Mam nadzieję, że czcionka jest teraz lepsza, jak nie, będę próbować dalej.
10 kwi 2021
Ten, w którym wracam do miejsca gdzie byłam szczęśliwa.
Wracam.
Usunęłam stare posty, aby mieć czystą kartę. I nie tylko, nie chciałabym zostać rozpoznana. Może ktoś mnie pozna po stylu pisania, czy coś... Na razie się przedstawię bardzo zwięźle, jestem studentką, ostatniego roku. Chociaż szczerze wątpię w rozpoznanie mnie. Nie ma tu już nikogo z dawnych lat. Brakuje mi ich, brakuje mi tej atmosfery. Przesuwania granic. Balansowania na krawędzi.
Miałam nie pisać tutaj. Miałam nie pisać nigdzie, oprócz papierowego pamiętnika. Papier zniesie wszystko. A jednak... brakuje mi interakcji, poczucia, że nie jestem sama w tym wyścigu, że nie tylko ja będę żyć na krawędzi. To dawało mi szczęście, dzięki temu byłam bliska swoim celom wagowym, miałam kontrolę. A później wszystko się posypało.
Chcę to odzyskać, odzyskać kontrolę nad swoim życiem. Nad ciałem. Znów poczuć się szczęśliwa. Poczuć tą adrenalinę, kiedy nie jem już drugi, trzeci dzień. Moim wymarzonym bilansem jest aktualnie do 1000 kcal. I będę do tego dążyć. Czuje że przez ostatnie lata kompletnie nic nie osiągnęłam. Ludzie wyznaczają sobie cele jak schudnę 10 kg, przeczytam tyle książek, pojadę tu i tu. A ja? może wyznaczam sobie cele... ale ich nie realizuję. Kiedy zaczyna się praca nad celem, ja odpuszczam. Albo poddaję się szybko. Nie znam przyczyny tego. Czy za mało czegoś pragnę? Nie, osiągnięcie wymarzonej wagi 38 jest moim marzeniem, największym marzeniem. Lenistwo? Możliwe, ale pracuję nad tym. Prawie pokonałam binge eating. czasem tylko widzę, że już mi dobrze idzie dzień a później zobaczę coś do jedzenia i zaczynam to jeść, kompletnie wyłączając myślenie, że to tłuste, niezdrowe, że nie powinnam, że przecież już jadłam. Ale zapanuję nad tym.
Dzisiaj jeszcze nic nie jadłam. Zjem coś zdrowego jak owsianka albo smoothie, nie będę przekraczać 1000 kcal. i muszę ogarnąć ćwiczenia. Pierwsze 2 tygodnie ćwiczeń będą beznadziejne, ale potem będzie lepiej, kiedy wejdzie mi to w nawyk. Już to przerabiałam.
Proszę, dajcie znać że ktoś tu jeszcze jest... I jak ja bierze udział w tym szaleństwie o lepszą siebie.